- oczyszczanie – pierwszy dylemat pojawił się przy oczyszczaniu skóry, gdyż normalnie robi się to środkiem opartym na spirytusie. W tym przypadku kosmetyczka zdecydowała się zastąpić go łagodniejszym płynem. Nie czułam żadnego negatywnego działania, więc wybór okazał się słuszny.
- złuszczanie – sam proces złuszczania naskórka również przebiegł bezproblemowo. Takie zabawne uczucie przysysania do twarzy urządzenia i odrywania go; odczucie było pozytywne, czułam się nawet zrelaksowana.
- nawilżanie – po mechanicznym złuszczaniu naskórka przyszła pora na maseczkę i na koniec krem – łagodny, natłuszczający – również nieinwazyjny.
Efekt końcowy
cóż, faktycznie skóra wyglądała na odświeżoną, była też lekko zaczerwieniona od tego przysysania (ale to normalne i znika w ciągu kilkunastu godzin) i – niestety – bardziej widoczne stały się ślady po ostatnich wysypkach. To, co zdążyło zarosnąć nową warstwą skóry i nabrać normalnego kolorytu, znów było rumiane, widoczne. Kosmetyczka uspokoiła mnie jednak, że to bynajmniej nie jest nawrót stanu zapalnego, blizny są zamknięte i spokojnie mogę ukryć je następnego dnia pod pudrem. Faktycznie nie czułam ani pieczenia, ani swędzenia, a czerwone punkty zniknęły po paru dniach.
Jeśli więc będziecie mieli ochotę z skorzystać z oferty salonu urody, a również jesteście atopikami – polecam wpierw poinformować o tym fakcie kosmetyczkę i to nawet przed wyborem zabiegu. Dzięki rozmowie z nią bowiem nie tylko wybierzecie coś odpowiedniego dla siebie, ale też sprawdzicie czy osoba, która ma się Wami zająć, posiada wiedzę na temat wpływu zabiegów upiększających na alergików.