W poprzednim artykule wspominałam o początkach alergii u naszego synka. Po trzech latach wydawało nam się, że mamy wszystko pod kontrolą – oczywiście myliliśmy się strasznie, ale po kolei.
Jak tylko było to możliwe, udaliśmy się do porządnego alergologa, by przebadał synka. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to, co mieliśmy za alergię, może być po prostu wynikiem słabego układu odpornościowego.
Nie chcieliśmy przesadnie chuchać i dmuchać na synka, chroniąc go przed wszystkimi możliwymi wirusami, bakteriami i alergenami – nie tylko nie uchroniłoby to go przed alergią, ale mogliśmy mu nawet zaszkodzić, bo przecież odporność wytwarza się właśnie pod wpływem kontaktu z “wrogiem”.
Dlatego nasze dziecko bawiło się w trawie, błocie, zdarzało mu się zjeść mydło czy piasek (oczywiście staraliśmy się tego unikać, ale wiecie, jakie dzieci są ciekawskie). Na wszelki wypadek nie sadziliśmy w ogródku żadnych kwiatów,krzewów, drzewek, a roślinność ograniczyliśmy do małego ogródka skalnego przed domem. Trawę kosiliśmy często i w te dni synek zostawał w domu.
Początek kłopotów
Pech chciał, że w naszej okolicy nie ma małych dzieci, rówieśników synka, więc większość kontaktów z rówieśnikami miał w sali zabaw, do której go czasem zabierałam, by nauczył się dzielić zabawkami i konfrontował się z potrzebami innych dzieci. Wyprawy te były dla niego niesamowitą frajdą, dlatego z niecierpliwością wyczekiwał chwili, kiedy pójdzie do przedszkola, by móc bawić się z innymi dziećmi.
Niestety, choć wybraliśmy dość dobry ośrodek, zaczęły się kłopoty zdrowotne. Wygląda to mniej więcej tak: pięć dni w przedszkolu, tydzień (lub nawet dwa) chorowania.